26.07.2014

She's not me

        Znacie ten moment, kiedy ubrane w szary, zupełnie zapomniany sweter, spodnie od dresu kupione jeszcze w podstawówce i grube skarpety od babci oglądacie na kanapie jakiś modowy magazyn, serial z masą przepięknie wystylizowanych kobiet, które aż błyszczą od przepychu, jaki oferują im wysokie standardy? Patrzycie w lustro, które o mały włos nie pęka na tysiąc kawałków widząc naszą niepomalowaną (już od kilku dni, zresztą..) twarz? Tak. Czasami naprawdę nie mamy ochoty robić ze sobą czegokolwiek. Osobiście uważam, że nie ma w takim detoxie nic złego. Każdej Afrodycie należy się chwila wytchnienia od kosmetyków, układania fryzury i innych zabiegów urodowych. Ale (przynajmniej w moim przypadku) nadchodzi  w końcu moment, kiedy mała bogini wewnątrz mnie zaczyna głośno wetować "Zrób coś wreszcie ze sobą, wyglądasz jak Gollum z Władcy Pierścieni!". I robię. Pomijając to, że tak jak dziecko uczy się chodzić, tak ja uczę się na nowo używać eyelinera, zapominam, że podkład sam nie wyrówna się z kolorem szyi a moja lewa brew z pewnością nie przypomina siostry bliźniaczki drugiej.
      Każdego dnia walczą ze sobą dwa światy - Naturalności i Makijażowej Atrakcyjności. Wiele osób sądzi, że naturalność może iść w parze z atrakcyjnością i mają racje! Czasami naprawdę mają rację. Zgadzam się z tą tezą, kiedy mowa o Mirandzie Kerr z alabastrową, pozbawioną skazy cerą lub gdy na myśl przychodzi Jessica Alba prezentująca swój nienaganny zgryz firmy Colgate. Ale jeśli chodzi o mnie, niestety nie jest już tak kolorowo. Owszem. Czasami wstaję rano, przyglądam się swojemu odbiciu i jest całkiem okej (gdy przymrużę oczy tak, że aż zamknę, to nawet świetnie).  W mojej głowie pojawia się ambitna myśl o niepomalowaniu się do szkoły. Nakładam tylko korektor w kilku miejscach (szloch, bo nigdy nie będzie idealnie) i zadowolona z siebie kroczę przez korytarz, podążając na pierwszą lekcje. Już pierwsza napotkana koleżanka z klasy przypatruje mi się tajemniczo, po czym delikatnie pociąga za ramię, żeby odciągnąć mnie na bok i pełna troski pyta :"Czy coś się stało? Płakałaś?" Kręcę głową, że nie. "Ktoś umarł?" Nadal dezaprobata.

Nie - odpowiadam w końcu - po prostu się dziś nie pomalowałam...

Sytuacja odwrotna. Pełen makijaż. Kreska nad okiem, pomadka na ustach, podkład, podkreślone kości policzkowe, na koniec okraszenie twarzy pudrem na wypadek świecenia się w ciągu dnia, jak świeżo wypolerowana gałka od drzwi piwnicy. Znowu przejście przez ten sam korytarz, po drodze nawet ta sama koleżanka.
"Wow, to ta pomadka z serii Kate Moss? Świetnie wyglądasz!"*

*Powyższe porównanie nie wymaga komentarza.

I powiedzcie mi, jak tu być naturalnie pięknym, kiedy wokół  tyle wspomagaczy? Wystarczy tylko używać ich racjonalnie, z umiarem, bo dwa pociągnięcia w tą, czy w tamtą gwarantują wygląd manekina.
 Na koniec porcja  inspiracji. Motyw przewodni - naturalność vs makijaż























 Koniec końców zawsze pojawi się ktoś, kto nam powie :




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz